Nepal rowerem Egzotyczna przygoda na rowerze

29wrz/100

Co dobre szybko sie konczy..

Ostatni rowerowy etap minął bardzo szybko. Z Tatopani do Beni było zaledwie 20 km, dodatkowo traciliśmy na tym odcinku około 200 metrów przewyższenia, więc długo przed południem byliśmy w Beni, skąd mieliśmy wziąć nocny autobus do Kathmandu.  Brudni od miejscowego błota chcieliśmy zatrzymać się na 4-5 godzin w miejscowym hotelu, żeby się umyć i odpocząć przed wyczerpującą wyprawą autobusem. Około 200 km oznaczało w nepalskich warunkach około 11 godzin jazdy!

Znalezienie hoteli nie było trudne, gorsze wytłumaczenie recepcjonistom, że nie chcemy zostawać na noc, bo popołudniu mamy autobus, a najciekawsze były rozmowy o cenie.. Jeden z recepcjonistów zarządał za te 5 godzin blisku 3 razy więcej niż zapłaciliśmy za całą ostatnią noc! Co gorsza nie był skłonny nawet negocjować tej ceny 😉 cóż, 15 minut później mieliśmy pokój odpowiadający naszym standardowym i cenowym wymaganiom.

Około 17 byliśmy już w autobusie do Kathmandu. Ja szybko zagadałem do siedzących obok Nepalczyków, Grześ natomiast siedział przy oknie i podziwiał widoki. Obaj Nepalczycy byli moimi rówieśnikami, obaj kończyli już anglistykę, czego niestety trudno było się domyśleć po poziomie ich angielskiego... Gdy już przeszliśmy do bardziej konkretnych tematów, Grześ zaczął coś przeżywać. Widziałem, że jest niespokojny, ciągle się wiercił, ale chłopaki mówili ciekawie, więc nie chciałem się rozpraszać. Po chwili Grześ już na głos bardzo przeżywał to co widział za oknem. Owszem, autobus trzęsł się na boki wraz z każdymi pokonywanymi zakrętami, ale póki patrzyłem tylko w stronę Nepalczyków zdawało mi się to możliwe do wytrzymania. Gdy jednak spojrzałem za okno, ujrzałem 200-metrowe urwisko tuż za oknem, tuż za krawędzią drogi. Błotnistej drogi zdolnej pomieścić ledwie półtorej samochodu. Drogi, na której autobus musiał wymijać inne autobusy i niejednokrotnie jedno z kół musiało wystawać poza krawędź drogi.

Długo bym o tym pisał.  Lepiej sami popaczcie na minę Grzesia 🙂

Grzesia mina mówi wszystko (40 MB)

31sie/100

Rowerowy rekonesans

Planowanie wyjazdu przy sniadaniuDuzo wysilku kosztowalo nas dowiezienie rowerow do Kathmandu, wiec mamy prawo oczekiwac, ze nasze starania zostana nagrodzone. Dzis wsiedlismy na rowery po raz pierwszy i wybralismy sie na niedluga, ale jak sie potem okazalo dosc wymagajaca wycieczke.

Jeszcze przed wyruszeniem z Kathmandu okazalo sie, ze jazda po miescie do przyjemnych nie nalezy. Po pierwsze radzenie sobie w tym ruchu to spore wyzwanie, w dodatku trzeba przyzwyczaic sie do jazdy po lewej stronie (Grzes akurat nie musi :)), a poza tym zanieczysczenie powietrza w kotlinie jest rzeczywiscie duze, wiec od jutra bedziemy jezdzic w maskach. Nie ukrywam, ze pewien problem stanowila tez nawigacja, bo w koncu nazwy ulic sa Pozywne sniadankozapisane do nepalsku.

Wraz z oddalaniem sie od centrum jazda byla jednak przyjemniejsza i ciekawsza. Krajobraz zaczal sie zmieniac na bardziej wiejski, a drogi na blotniste. Bylismy zachwyceni soczystymi odcieniami zieleni na pobliskich polach ryzowych. Takze tubylcy zdawali sie byc nie mniej przyjazni niz zaskoczeni. Gdy zatrzymalismy sie przy jednym ze sklepow, po zakupieniu jedzenia i picia usiedlismy na schodach. Po kilku sekundach przybiegl jednak sklepikarz, ktory dal nam male siedzonka. Otrzymalismy takze zaproszenie na herbate, ale Grzes bardzo nie chcial z niego skorzystac.

Pierwszy raz na rowerze podczas naszej wyprawyGdy jezdzilismy po wiejskich przedmiesciach stolicy, zauwazylismy, ze to kobiety pracuja w polu i ze to one kopia rowy pod kanalizacje. Mezczyzni czesciej siedzieli, pracowali w sklepach lub na sprzecie roliczym. Raz nawet widzielismy pare idaca gorskim szlakiem. Facet niosl niewielki plecak, a zdaje sie jego zona pokazny worek zboza. Coz, ciekawe 😉

Z czasem znajdowalismy sie coraz wyzej ponad dolina. Minelismy jeden z wielu posterunkow nepalskiej armi, na ktorych kontrolowali oni przejezdzajace pojazdy. Chwile pozniej wjechalismy na teren pobliskiego rozerwatu przyrody i wtedy gory zaczely sie na dobre. Jechalismy szeroka na poczatku sciezka, ktora stopniowo stawala sie wezsza i stromsza, a takze coraz bardziej porosnieta. Mielismy kilka przygod z wyrosnietymi pokrzywami, a potem takze z Probujemy wydostac sie z Kathmandupijawkami. Zagadka jest dla nas jak one to robia, ze sie tak szybko przemieszczaja... Probowaly takze zaatakowac nasze ramy i nawet opony. Zastanawiam sie tylko jak przetwaly zaczepione do opon na tej rowerowej karuzeli...

Dotarlismy do wysokosci ok. 1900 metrow. Jak na Nepal jest to moze niewiele, ale jednak w tym klimacie i na tak ciezkich rowerach zdobywanie wysokosci nie jest latwe, szczegolnie na tak kamienistych sciezkach. Niestety okazalo sie, ze na wiekszych wysokosciach widoki przeslanialy chmury, ktore i tak byly dla nas laskawe. Mimo wczesniejszych nie najlepszych prognoz, nie spadla dzis ani kropla deszczu. Uznalismy wrecz, ze pogoda byla idealna, bo kilka stopni wiecej oznaczaloby, ze szybko pozostalibysmy w parku narowowym bez picia (nastepnym razem wezmiemy go wiecej), Sciezki bardziej wymagajace i malownicze niz sie spodziewalismya z drugiej strony nawet kilka kropli deszczu mogloby nam bardzo utrudnic zjezdzanie spowrotem do Katmandu. I bez deszczu Grzesiu tanczyl na bardzo sliskich, zdradliwych kamieniach.

W drodze powrotnej bylismy juz bardzo glodni, zmeczeni i (przynajmniej ja) glodni. Chcielismy jak najszybciej dotrzec na dol. Natrafilismy jednak na swietny punkt widokowy przyozdobiony dodatkowo kolorowymi flagami modlitewnymi. Zolnierze, ktorzy tez sie tam przechadzali zrobili nam nawet wspolne zdjecie, jedyne takie dzisiaj, jak sie pozniej okazalo. Z gory moglismy nie tylko zobaczyc ciekawa panorame, ale takze uslyszec dzwieki muzyki. Zapytalismy zolnierzy, czy to jakies swieto, na to oni wskazali na jeden z placow na horyzoncie, na ktorym ich koledzy maszerowali Przerwa na soczekdo wspomnianej muzyki.

W dalszej czesci zjazdu nie patrzylismy juz na mape czy na szlaki. Patrzylismy tylko, gdzie znajduja sie najblizsze zabudowania, a dokladniej najblizszy sklep. Spragnieni bardzo chcielismy w koncu moc kupic wode.

Coca Cola jest wszedziePijawki

Po powrocie do hotelu bylismy zmeczeni. Jak sie potem okazalo pokonalismy dzis zaledwie 40 km i to w piec i pol godziny, ale bylo to dobre rozpoczecie naszych przygod na nepalskich trasach.

26sie/100

Zderzenie z indyjska rzeczywistoscia

Zgodnie z planem dotarlismy do Delhi, dotarly tez nasze rowery. Moj samolot mial co prawda dwugodzinne spoznienie wynikajace z tego, iz chynscy celicy nie chcieli wydac pilotom jakis dokumentow, ale nie mialo to wiekszego znaczenia.

Taksowka dowiazla do hotelu najpierw mnie, a potem tez taksowka pojechalem odebrac Grzesia z lotniska. W Delhi przez taksowke rozumie sie malego busa, w ktorym niestety nie bardzo chcialy sie zmiescic nasze rowery. Musialy wiec jechac na dachu. Nasz hotel jest jak na indyjskie warunki czysty i oferuje rzetelna informacje turystyczna, co bylo dla nas priorytetem. Zdjecie obok przedstawia, jak wyglada jego okolica. Nie ukrywam, ze byla ona dla nas szokiem.

Zgodnie z planem mielismy juz wczoraj wyjechac z Delhi, ale niestety sie to nie udalo. Okazalo sie, ze blisko 4 godziny to za malo, zeby nadac bagaz na pociag (nasz rowery nie zmieszcza sie w wagonie, wiec trzeba je nadac do wagonu bagazowego). Poczatkowo pracownik kolei chcial od nas oryginalne bilety, potem powiedzial nam, ze pociag odjezdza z innej stacji, a gdy juz na niej bylismy powiedziano nam, ze ze wzgledu na zalanie pewnego mostu dzis pociag odjedzie ze stacji, na ktorej pierwotnie sie znajdowalismy. Nie zdazylismy juz wrocic i musielismy pozostac w Delhi.

Tutejsza rzeczywistosc jest dla nas delikatnie mowiac uciazliwa, szczegolnie gdy bylismy w pospiechu. Dlatego tez pierwszy dzien podrozy dal nam sie mocno we znaki. Dopiero dzis, gdy ochlonelismy, zarezerwowalismy pozniejszy pociag oraz przeznaczylismy wystarczajaco duzo czasu na wszystkie mozliwe przygotowania, zaczynamy sie odnajdywac posrod nagabywaczy, krow, szalonego ruchu ulicznego oraz pracownikow kolei mocno testujacych nasza cierpliwosc.

Dzis juz z pewnoscia wyruszamy do Gorakhpur i przy pomyslnych wiatrach za 2 dni bedziemy w Kathmandu.

24sie/100

Dzien D nadchodzi

Flaga NepaluNasze dlugie przygotowania sa juz zakonczone. Juz jutro dzien D, nasze spotkanie w Delhi. Jak widac nie mam juz ze soba wlasniego komputera, wiec od dzis relacje prowadzone beda bez polskich znakow. To jak przedstawia sie plan?

Jutro ok. 1:45 rano przylatuje na lotnisko do Delhi, z ktorego taksowka zabierze mnie do naszego hotelu. Po 4-5 godzinach snu wsiade w kolejna taksowke, zeby przyjechac na lotnisko po Grzesia. On laduje ok. 9 rano czasu indyjskiego. Bedzie miec ze soba rowery, wiec postaram sie zalatwic minibusa, ktorym bedziemy mogli ruszyc do centrum Delhi, do naszego hotelu. Nie zabawimy tam jednak dlugo (czytaj bedziemy miec czas, zeby cos zjesc i sie wykapac). Juz ok. 15 odjezdza z Delhi nasz pociag do Gorakhpur. Wybralismy trzecia klase z kuszetka. Jestesmy obecnie na pierwszym i drugim miejscu listy rezerwowej, wiec nie powinno byc problemu z dostepnoscia biletu. Do celu powinnismy dojechac po ok. 14 godzinach. Potem poszukiwanie autobusu do granicy Nepalu, odprawa, kolejny autobus do Kathmandu...

Tak przedstawia sie plan idealny, ale jak w kazdej podrozy, liczymy sie z tym, ze nie bedzie tak pieknie. Miejmy tylko nadzieje, ze problemy, ktore wystapia latwo uda sie pokonac i bedziemy mogli spokojnie ruszyc w strone Kathmandu.

Wlasnie dostalem smsa od Grzesia, wyjezdza wlasnie z Walbrzycha. Nie mowilem mu tego, ale czeka go teraz prawdziwy podrozniczy maraton. Leci pierw z Pragi do Dubaju, z Dubaju do Delhi, a potem razem ruszamy do Nepalu, co zajac powinno ok. 2 dni.