Nepal rowerem Egzotyczna przygoda na rowerze

11paź/100

Kilka slow podsumowania

Wyprawa do Nepalu była dla nas dużym wyzwaniem organizacyjnym, a niejednokrotnie także kondycyjnym, ale przede wszystkim wielką przygodą rowerową. Przygodą, która dobiegła niestety końca. Na szczęście pozostawiła po sobie setki zdjęć i dziesiątki związanych z nimi wspomnień, których nikt nam nie odbierze. Jednym słowem marzyliśmy o wyprawie rowerowej w Himalaje i nasze marzenie się spełniło!

Zgodnie z naszymi przewidywaniami sezon monsunowy okazał się trudnym dla tego typu wyprawy. Niepewne zdrowie Grzesia w połączeniu z deszczową pogodą zatrzymały nas kilkukrotnie w hotelu, a chmury przez długi czas zasłaniały jakiekolwiek górskie szczyty. Z drugiej strony, gdy już uciekliśmy monsunowi, mogliśmy się cieszyć niemal pustymi szlakami.

Nepal ma naszym zdaniem wielki rowerowy potencjał. Imponujące szczyty, ciepła pogoda i wielka różnorodność pieszych szlaków, które z powodzeniem można przemierzać rowerem, wszystkie sprawiają, że Nepal jest spełnieniem marzeń kolarza górskiego. Co ważne kolarz ten nie musi taszczyć ze sobą namiotu i karimaty, bo na szlakach znajduje wielką różnorodność noclegów oraz niewielkich restauracji w bardzo przystępnych cenach, a to bardzo ułatwia podróż i podnosi jej standard.

Nepal jest także wyzwaniem. Nie wszystko można tu załatwić od razu. Czasem testuje naszą cierpliwość (np. gdy czekamy 3 dni na samolot), bo życie toczy się tam innym tempem, do którego trzeba się przyzwyczaić. Trzeba także umieć znaleźć odpowiednie miejsca do jazdy rowerem, bo wiele z nich jest za trudne (trzeba cały czas rower nosić) lub zbyt ruchliwe (kierowcy nie uważają na rowerzystów). Gdy już odnajdzie się te miejsca, życie tam toczy się w innym wymiarze.

Już obiecaliśmy sobie, że kiedyś do Nepalu wrócimy. Mamy już pomysły na nowe ciekawe trasy, bo w końcu gdzie znaleźć najlepsze warunki do jazdy rowerem górskim, jak nie w najwyższych górach świata!

31sie/100

Rowerowy rekonesans

Planowanie wyjazdu przy sniadaniuDuzo wysilku kosztowalo nas dowiezienie rowerow do Kathmandu, wiec mamy prawo oczekiwac, ze nasze starania zostana nagrodzone. Dzis wsiedlismy na rowery po raz pierwszy i wybralismy sie na niedluga, ale jak sie potem okazalo dosc wymagajaca wycieczke.

Jeszcze przed wyruszeniem z Kathmandu okazalo sie, ze jazda po miescie do przyjemnych nie nalezy. Po pierwsze radzenie sobie w tym ruchu to spore wyzwanie, w dodatku trzeba przyzwyczaic sie do jazdy po lewej stronie (Grzes akurat nie musi :)), a poza tym zanieczysczenie powietrza w kotlinie jest rzeczywiscie duze, wiec od jutra bedziemy jezdzic w maskach. Nie ukrywam, ze pewien problem stanowila tez nawigacja, bo w koncu nazwy ulic sa Pozywne sniadankozapisane do nepalsku.

Wraz z oddalaniem sie od centrum jazda byla jednak przyjemniejsza i ciekawsza. Krajobraz zaczal sie zmieniac na bardziej wiejski, a drogi na blotniste. Bylismy zachwyceni soczystymi odcieniami zieleni na pobliskich polach ryzowych. Takze tubylcy zdawali sie byc nie mniej przyjazni niz zaskoczeni. Gdy zatrzymalismy sie przy jednym ze sklepow, po zakupieniu jedzenia i picia usiedlismy na schodach. Po kilku sekundach przybiegl jednak sklepikarz, ktory dal nam male siedzonka. Otrzymalismy takze zaproszenie na herbate, ale Grzes bardzo nie chcial z niego skorzystac.

Pierwszy raz na rowerze podczas naszej wyprawyGdy jezdzilismy po wiejskich przedmiesciach stolicy, zauwazylismy, ze to kobiety pracuja w polu i ze to one kopia rowy pod kanalizacje. Mezczyzni czesciej siedzieli, pracowali w sklepach lub na sprzecie roliczym. Raz nawet widzielismy pare idaca gorskim szlakiem. Facet niosl niewielki plecak, a zdaje sie jego zona pokazny worek zboza. Coz, ciekawe 😉

Z czasem znajdowalismy sie coraz wyzej ponad dolina. Minelismy jeden z wielu posterunkow nepalskiej armi, na ktorych kontrolowali oni przejezdzajace pojazdy. Chwile pozniej wjechalismy na teren pobliskiego rozerwatu przyrody i wtedy gory zaczely sie na dobre. Jechalismy szeroka na poczatku sciezka, ktora stopniowo stawala sie wezsza i stromsza, a takze coraz bardziej porosnieta. Mielismy kilka przygod z wyrosnietymi pokrzywami, a potem takze z Probujemy wydostac sie z Kathmandupijawkami. Zagadka jest dla nas jak one to robia, ze sie tak szybko przemieszczaja... Probowaly takze zaatakowac nasze ramy i nawet opony. Zastanawiam sie tylko jak przetwaly zaczepione do opon na tej rowerowej karuzeli...

Dotarlismy do wysokosci ok. 1900 metrow. Jak na Nepal jest to moze niewiele, ale jednak w tym klimacie i na tak ciezkich rowerach zdobywanie wysokosci nie jest latwe, szczegolnie na tak kamienistych sciezkach. Niestety okazalo sie, ze na wiekszych wysokosciach widoki przeslanialy chmury, ktore i tak byly dla nas laskawe. Mimo wczesniejszych nie najlepszych prognoz, nie spadla dzis ani kropla deszczu. Uznalismy wrecz, ze pogoda byla idealna, bo kilka stopni wiecej oznaczaloby, ze szybko pozostalibysmy w parku narowowym bez picia (nastepnym razem wezmiemy go wiecej), Sciezki bardziej wymagajace i malownicze niz sie spodziewalismya z drugiej strony nawet kilka kropli deszczu mogloby nam bardzo utrudnic zjezdzanie spowrotem do Katmandu. I bez deszczu Grzesiu tanczyl na bardzo sliskich, zdradliwych kamieniach.

W drodze powrotnej bylismy juz bardzo glodni, zmeczeni i (przynajmniej ja) glodni. Chcielismy jak najszybciej dotrzec na dol. Natrafilismy jednak na swietny punkt widokowy przyozdobiony dodatkowo kolorowymi flagami modlitewnymi. Zolnierze, ktorzy tez sie tam przechadzali zrobili nam nawet wspolne zdjecie, jedyne takie dzisiaj, jak sie pozniej okazalo. Z gory moglismy nie tylko zobaczyc ciekawa panorame, ale takze uslyszec dzwieki muzyki. Zapytalismy zolnierzy, czy to jakies swieto, na to oni wskazali na jeden z placow na horyzoncie, na ktorym ich koledzy maszerowali Przerwa na soczekdo wspomnianej muzyki.

W dalszej czesci zjazdu nie patrzylismy juz na mape czy na szlaki. Patrzylismy tylko, gdzie znajduja sie najblizsze zabudowania, a dokladniej najblizszy sklep. Spragnieni bardzo chcielismy w koncu moc kupic wode.

Coca Cola jest wszedziePijawki

Po powrocie do hotelu bylismy zmeczeni. Jak sie potem okazalo pokonalismy dzis zaledwie 40 km i to w piec i pol godziny, ale bylo to dobre rozpoczecie naszych przygod na nepalskich trasach.

7sie/100

Marzenie o Nepalu

Flaga NepaluGdy przeszło 3 lata temu Grześ i ja obiecaliśmy sobie, że wyruszymy kiedyś na wyprawę rowerową po Nepalu, nawet dla nas brzmiało to bardziej jak żart niż rzeczywiste postanowienie. Byliśmy wtedy w Londynie i zmęczeni po ciężkiej pracy na rykszy czytaliśmy relację z takiej wyprawy w jednym z polskich czasopism rowerowych. Żaden z nas nie wierzył, że naprawdę pojedziemy, a już na pewno nie, że stanie się to tak szybko.

Już półtorej roku później Nepal okazał się znacznie bliższy niż nam się pierwotnie wydawało. Uczelnia oddelegowała mnie na semestralne stypendium na Tajwan, a po skończonej nauce wyruszyłem w podróż po Indochinach. W Kambodży, kupując pocztówki od pewnej dziewczynki, zauważyłem, że ma ona na sprzedaż także przewodnik po Nepalu. Nie musiałem się długo zastanawiać, kupiłem. Gdy po powrocie do Polski spotkałem Grzesia, długo opowiadałem mu o wrażeniach z podróży, pokazywałem zdjęcia, a na końcu podarowałem przewodnik mówiąc: „Daj znać, jak będziesz gotowy”.

Wiedziałem, że to na niego podziała. Widać było chęci, ale stało przed nami wiele barier. Tu czas, tam uczelnia, obrony itp. Jednak w te wakacje pojawiła się świetna okazja, więc postanowiłem usilniej namawiać Grzesia na wyjazd. Długo się wahał, ale w końcu usłyszałem na Skype’ie długo wyczekiwane „jedziemy”.